wtorek, 21 czerwca 2011

Czy jest sens pomagać alkoholikowi?

Do tego postu skłoniło mnie pytanie związane z  moim poprzednim postem, a mianowicie, czy mogłem pomóc moim rodzicom?
I tu bardzo ważna odpowiedź, o której wielu nie ma pojęcia:
Jeśli pomoc sprowadza się do tego, że pomaganie pozwala pijącemu nie ponosić odpowiedzialności za skutki picia, to nigdy nie należy mu pomagać. Nie jest tu istotne, jakie będą konsekwencje: bardzo poważne, czy bardzo błahe. To nie ma znaczenia. Pomoc w wyciągnięciu np. z wiezienia, tak samo szkodzi jak posprzątanie rozbitej w złości szklanki czy pożyczenie pieniędzy, choćby na papierosy.
Taka, bowiem pomoc utrzymuje alkoholika w poczuciu, ze nie jest tak najgorzej, skoro pije i „jakoś" zawsze wychodzi cało z opresji. 
 
Okazuje się że ja byłem taką osobą, takim pomagierem.

Jeszcze jako dziecko czułem się odpowiedzialny za moich rodziców. Dopiero jak sam założyłem rodzinę, postawiłem sprawę jasno: albo ja i moja rodzina, albo alkohol. Wybrali alkohol. Tak to oceniam, bo nawet nie próbowali walczyć z nałogiem, a zamiast tego oczernili mnie wobec całej rodziny, że jestem niewdzięczny, że wziąłem pieniądze na studia, a potem sobie ich odpuściłem.
  Potem z kolei (po śmierci rodziców) przejąłem odpowiedzialność za brata, co bardzo Mu pasowało. Stąd te Jego ówczesne oczekiwania: załatw, kup, daj, w końcu – zrozum. 
 
Widziałem tragedię rodziców, a jednocześnie „kupowałem” opowieści brata o złej żonie, pechu w pracy, itp. Postrzegałem go jako ofiarę jakichś zewnętrznych okoliczności, współczułem mu i solidaryzowałem się z nim, wysłuchując niekończących się wynurzeń i żalów. Wierzyłem, że jeśli już pił, to miał powody. Pomagałem mu, bo w biedzie trzeba pomoc...
Skończyło się na terapii DDA i teraz żałuję, że nie wiedziałem tego, co wiem teraz.
Wcześniej nie potrafiłem przyjąć do wiadomości, że mam rodziców alkoholików, a potem, że również brata. Ale skąd człowiek ma o tym wiedzieć? O tym nie mówi się nigdzie. A szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz