Nie było mnie jakiś czas. Rozpoczął się okres szkolny, co w moim przypadku ograniczyło mi bardzo czas wolny (małe bliźniaki + 11-letni synek). Ale cóż, powoli ruszam z pisaniem.
Od września ruszyła grupa DDA. Wprawdzie rodzice już mi nie mącą w głowie, ale czuję, że są obszary, w których jestem "zielony". W rodzinach z dysfunkcjami (również alkoholowych) wiele rzeczy nie jest przekazywanych dzieciom. Np jeżeli na skutek picia dochodzi do rozstania, to jest duże ryzyko, że dziecko nie będzie "wyposażone" w mechanizmy pozwalające utrzymać swój własny związek. Wielu DDA ma za to całkiem spory "plecak" z poczuciem winy, z niezdrowym zamartwianiem się o rodziców... Mi w dzieciństwie bardzo brakowało bliskości i teraz tego szukam. Żonka natomiast miała duże problemy ze swoim ojcem i podejrzewam, że pozostał u niej jakiś uraz do innych facetów. Tak więc ja czuję się zagrożony jeśli czuję się odsunięty, a żonce ciężko czasem zbliżyć się do mnie. Ale mamy świadomość, gdzie jest źródło tego wszystkiego.
"Byli dziećmi, które w dzieciństwie musiały zachowywać się jak dorośli. Dorastają nosząc w sobie bolesne, potworne, wstydliwe dziedzictwo swojej rodziny. Paniczne lęki, kłujące wspomnienia albo puste miejsca tam, gdzie powinny być uczucia"
(Ewa Woydyłło, 1991, "Wybieram wolność...")
poniedziałek, 21 listopada 2011
wtorek, 30 sierpnia 2011
Urodziny
Wczoraj były moje urodziny. Nie będę się może nad tym rozwlekał. Ale wydarzyła się jedna rzecz:
Mój brat rodzony napisał mi SMS-a z życzeniami. Najpierw wielkie zaskoczenie, potem nadzieja, że może chciałby znowu złapać kontakt. Ale zaraz potem przypomniałem sobie, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku lat, a zwłaszcza w ciągu ostatniego roku. Przypomniałem sobie o jego egoizmie, o jego roszczeniach wobec mieszkania po naszych rodzicach, o jego oskarżeniu mnie, że jestem złodziejem i w końcu o jego oczernianiu mnie wobec rodziny. Ja mu na każdym kroku pomagałem, wręcz zmusiłem go to detoxu, a potem do terapii, i znowu namówiłem Go po raz 2-gi na detox, dzięki mnie nie zabrali mu zasiłku dla bezrobotnych, oraz nie skreślili Go z listy osób ubezpieczonych, w końcu dzięki dużemu wysiłkowi z mojej udało się sprzedać mieszkanie po rodzicach na dwa dni – jak się okazało - przed sądownym nakazem komorniczym z powodu długów na kwotę ok. 35000zł.
A on - tylko wzbudzał poczucie winy, żądał papierosów, jakiejś kasy na życie, prosił mnie o załatwianie dosłownie wszystkich jego spraw, a na koniec (po sprzedaży mieszkania) oskarżył mnie, że go okradłem, bo twierdził że należy mu się więcej pieniędzy za mieszkanie (otrzymaliśmy po połowie kwoty za mieszkanie). A jego argument był taki, że jest mocno zadłużony i nie będzie go stać na kupno 2-go mieszkania. Zerwał ze mną kontakt a po rodzinie rozpowiedział (nie wyjaśniając sytuacji), że okradłem Go na 15000 tysięcy. Przypominałem sobie mój bunt wobec takiego oszczerstwa. Tłumaczyłem w rodzinie, że spadek należał nam się po połowie i to nie ja brata okradłem, to brat podbierał (zabierał) ojcu rentę, jak ten żył jeszcze. Słyszałem wtedy że teraz ojciec już nie żyje, a mój brat ma problem.
Wczoraj wróciły te wszystkie wspomnienia i jedno z najsilniejszych uczuć, które się wtedy pojawiło to uczucie złości, że wg niego jestem złodziejem. Zrobiło mi się również przykro, pojawiło się uczucie niesprawiedliwości. Stwierdziłem, że nie pozwolę sobie na to, aby tak mnie oczerniano. DOŚĆ!!!
Nie było jednak i nie ma uczucia zawiści, nienawiści. Nie ułatwię mu jednak kontaktu ze mną. Ma do mnie numer telefonu, wie gdzie mieszkam. Ciągle mam w pamięci jego list w którym napisał:
"Nie mam ochoty i nie chcę się spotykać z Tobą. Nie wiem jak i o czym miałbym z tobą rozmawiać. Pewnie mnie nie rozumiesz, ale to nie mój problem i nie moja już sprawa jak to odbierzesz."
Takie jest jego życzenie i ja postanowiłem je uszanować. Jak to się mówi: „piłeczka jest teraz po jego stronie”.
Ile razy staję twarzą w twarz z podobnymi problemami, do dziękuję w duchu za trerapię, oraz żonce, że mnie na nią namówiła.
Mój brat rodzony napisał mi SMS-a z życzeniami. Najpierw wielkie zaskoczenie, potem nadzieja, że może chciałby znowu złapać kontakt. Ale zaraz potem przypomniałem sobie, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku lat, a zwłaszcza w ciągu ostatniego roku. Przypomniałem sobie o jego egoizmie, o jego roszczeniach wobec mieszkania po naszych rodzicach, o jego oskarżeniu mnie, że jestem złodziejem i w końcu o jego oczernianiu mnie wobec rodziny. Ja mu na każdym kroku pomagałem, wręcz zmusiłem go to detoxu, a potem do terapii, i znowu namówiłem Go po raz 2-gi na detox, dzięki mnie nie zabrali mu zasiłku dla bezrobotnych, oraz nie skreślili Go z listy osób ubezpieczonych, w końcu dzięki dużemu wysiłkowi z mojej udało się sprzedać mieszkanie po rodzicach na dwa dni – jak się okazało - przed sądownym nakazem komorniczym z powodu długów na kwotę ok. 35000zł.
A on - tylko wzbudzał poczucie winy, żądał papierosów, jakiejś kasy na życie, prosił mnie o załatwianie dosłownie wszystkich jego spraw, a na koniec (po sprzedaży mieszkania) oskarżył mnie, że go okradłem, bo twierdził że należy mu się więcej pieniędzy za mieszkanie (otrzymaliśmy po połowie kwoty za mieszkanie). A jego argument był taki, że jest mocno zadłużony i nie będzie go stać na kupno 2-go mieszkania. Zerwał ze mną kontakt a po rodzinie rozpowiedział (nie wyjaśniając sytuacji), że okradłem Go na 15000 tysięcy. Przypominałem sobie mój bunt wobec takiego oszczerstwa. Tłumaczyłem w rodzinie, że spadek należał nam się po połowie i to nie ja brata okradłem, to brat podbierał (zabierał) ojcu rentę, jak ten żył jeszcze. Słyszałem wtedy że teraz ojciec już nie żyje, a mój brat ma problem.
Wczoraj wróciły te wszystkie wspomnienia i jedno z najsilniejszych uczuć, które się wtedy pojawiło to uczucie złości, że wg niego jestem złodziejem. Zrobiło mi się również przykro, pojawiło się uczucie niesprawiedliwości. Stwierdziłem, że nie pozwolę sobie na to, aby tak mnie oczerniano. DOŚĆ!!!
Nie było jednak i nie ma uczucia zawiści, nienawiści. Nie ułatwię mu jednak kontaktu ze mną. Ma do mnie numer telefonu, wie gdzie mieszkam. Ciągle mam w pamięci jego list w którym napisał:
"Nie mam ochoty i nie chcę się spotykać z Tobą. Nie wiem jak i o czym miałbym z tobą rozmawiać. Pewnie mnie nie rozumiesz, ale to nie mój problem i nie moja już sprawa jak to odbierzesz."
Takie jest jego życzenie i ja postanowiłem je uszanować. Jak to się mówi: „piłeczka jest teraz po jego stronie”.
Ile razy staję twarzą w twarz z podobnymi problemami, do dziękuję w duchu za trerapię, oraz żonce, że mnie na nią namówiła.
środa, 17 sierpnia 2011
Powroty...
Piękne chwile szybko się kończą. Tak samo szybko przeminął mój urlop. Cieszę się jednak, że spędziłem go dosyć aktywnie i że nie uważam tego czasu urlopowego za zmarnowany.
Na krótko jeszcze nawiążę do poprzedniego posta, ponieważ czegoś zapomniałem dodać.
Przed wyjazdem od mojego brata ciotecznego ciocia - na moje ogólne stwierdzenie, że mam nadzieję iż ktoś z rodziny poinformuje mnie, jak mój brat rodzony wyjdzie z ośrodka, znajdzie pracę itp. - powiedziała mi z dużą satysfakcją w głosie, że mój brat już z ośrodka wyszedł, mieszka w tej samej miejscowości co ja, że ma pracę, wynajął mieszkanie. Ja to już oczywiście wiedziałem bo mam inne swoje źródła, jednak byłem ciekawy kiedy ciotka mnie o tym raczy poinformować. No i łaskawie to zrobiła. Jednak coraz słabiej wychodzi jej manipulowanie faktami. Mną natomiast - mam nadzieję - nie da rady już manipulować. Chyba głównie dlatego, że jej nie ufam. Wiem, że ukrywa jeszcze kilka rzeczy przede mną, o których myśli że nie wiem, a ja jej z tego błędu nie wyprowadzam. Mnie te rzeczy nie dotyczą i po prostu przyjmuję, że nie chce o tym mówić. Nie oceniam tego bo przecież jest dorosła i jest to jej sprawa. Ja jej tylko współczuję. Znam wiele jej problemów i znam również jej sposoby manipulowania faktami, jednak chyba trochę się w tym zapętliła. Poza KLANEM rodzinnym z którym spotyka się od wielkiego dzwonu (raz na rok, może rzadziej) ma wokół tyle bliskiej rodziny, od której odgrodziła się murem. Postrzegam ją jako osobę udręczoną, stąd to współczucie. Myślę tu głównie o jej synu, ale nie tylko.
No cóż, może kiedyś dojrzeje do tego aby pogodzić się z nim i z jego rodzinką i w końcu zachowa się jak prawdziwa matka i babcia.
Jest połowa sierpnia. Już teraz cieszę się na dalsze spotkania DDA, które ruszą od września. Uważam, że dobrze trafiłem i sam po sobie widzę jakie "owoce" przynosi moja terapia. Jestem spokojny...
Na krótko jeszcze nawiążę do poprzedniego posta, ponieważ czegoś zapomniałem dodać.
Przed wyjazdem od mojego brata ciotecznego ciocia - na moje ogólne stwierdzenie, że mam nadzieję iż ktoś z rodziny poinformuje mnie, jak mój brat rodzony wyjdzie z ośrodka, znajdzie pracę itp. - powiedziała mi z dużą satysfakcją w głosie, że mój brat już z ośrodka wyszedł, mieszka w tej samej miejscowości co ja, że ma pracę, wynajął mieszkanie. Ja to już oczywiście wiedziałem bo mam inne swoje źródła, jednak byłem ciekawy kiedy ciotka mnie o tym raczy poinformować. No i łaskawie to zrobiła. Jednak coraz słabiej wychodzi jej manipulowanie faktami. Mną natomiast - mam nadzieję - nie da rady już manipulować. Chyba głównie dlatego, że jej nie ufam. Wiem, że ukrywa jeszcze kilka rzeczy przede mną, o których myśli że nie wiem, a ja jej z tego błędu nie wyprowadzam. Mnie te rzeczy nie dotyczą i po prostu przyjmuję, że nie chce o tym mówić. Nie oceniam tego bo przecież jest dorosła i jest to jej sprawa. Ja jej tylko współczuję. Znam wiele jej problemów i znam również jej sposoby manipulowania faktami, jednak chyba trochę się w tym zapętliła. Poza KLANEM rodzinnym z którym spotyka się od wielkiego dzwonu (raz na rok, może rzadziej) ma wokół tyle bliskiej rodziny, od której odgrodziła się murem. Postrzegam ją jako osobę udręczoną, stąd to współczucie. Myślę tu głównie o jej synu, ale nie tylko.
No cóż, może kiedyś dojrzeje do tego aby pogodzić się z nim i z jego rodzinką i w końcu zachowa się jak prawdziwa matka i babcia.
Jest połowa sierpnia. Już teraz cieszę się na dalsze spotkania DDA, które ruszą od września. Uważam, że dobrze trafiłem i sam po sobie widzę jakie "owoce" przynosi moja terapia. Jestem spokojny...
czwartek, 11 sierpnia 2011
Zakręty życia codziennego (c.d.)
Wracając do urlopu, brata ciotecznego odwiedziłem. Lubię tam jeździć. Czuję się u niego bardzo swobodnie. Ma fajną rodzinkę, ale ciocia, o której trochę pisałem, burzy ten spokój - myślę - dość skutecznie. Jego siostra rodzona mieszka z ich rodzicami (czyli z ciocią). To co mnie bardzo irytuje, to zachowanie cioci (ich matki). Mianowicie bardzo różnicuje swoje dzieci. Zarówno brat cioteczny, jak i jego siostra mają po córce, ale to jak ciocia różnie traktuje swoje wnuczki, woła o pomstę do nieba. Córka brata jest totalnie olewana i zapomniana przez ciocię, natomiast druga wnuczka jest tak głaskana i kochana przez ciocię, że aż się niedobrze robi. Jest to cholernie wielka niesprawiedliwość i największemu wrogowi nie życzę takiej babci. Zaczęliśmy odwiedzać się z bratem ciotecznym trzy lata temu. Był On wtedy kłębkiem nerwów. Przekonany był chyba , że w całej rodzinie ma już przypiętą łatkę "czarnej owcy" oraz niewdzięcznika i myślę że unikał On wtedy kontaktu z rodziną. Jak rodzina (tzw. KLAN") przyjeżdżała do cioci a brat ze swoją żoną to zauważyli, to zawsze mieli nadzieję, że odwiedzą ich również. I zawsze było rozczarowanie. Ja z kolei myślałem wcześniej, że brat mnie unika i nie chciałem się narzucać. Ale brakowało mi go i jego rodzinki. Właśnie ok. 3 lat temu byłem u cioci i pomyślałem, że ich odwiedzę. Ciocia stawała na głowie abym tam nie szedł i bardzo stanowczo sprzeciwiała się temu. No cóż, ja się uparłem i pomimo jej rozpaczliwych wysiłków odwiedziłem brata i ucieszyłem się, że zastałem całą rodzinkę. Tamtej decyzji o odwiedzinach brata do dziś nie żałuję. Zobaczyłem wtedy, jak bardzo byłem manipulowany i współczułem bratu z powodu niesprawiedliwości, która Go dotykała. Od tego czasu zaczęliśmy częściej spotykać się i w ciągu tych trzech lat zauważyłem że brat odżył. Może dlatego, że w końcu ktoś z rodziny zaczął mówić że to On ma rację, że to On jest krzywdzony. Ja natomiast zauważyłem, że zacząłem być inaczej traktowany przez rodzinę. Na początku trochę mnie to martwiło, może nawet gryzło, ale terapia DDA pomogła mi. Wiem to, bo podczas jej trwania zacząłem zacząłem inaczej postrzegać rodzinę. Zacząłem akceptować prawo innych do wyrażania swoich opinii a jednocześnie nabrałem dystansu do wypowiedzi, które były ocenianiem mojego postępowania. I tu może przejdę do sedna sprawy. W styczniu 2011 napisałem bardzo obszerny list do mojego brata rodzonego, w którym wręcz obnażyłem się ze swoich uczuć. Między innymi napisałem też o tym, że żałuję iż ciocia nie pomogła mamie w zamieszkaniu u swoich rodziców i że wiem czemu tak się stało oraz że powiem mu o tym, jak mu zaufam. Brat rodzony przeczytał cioci ten fragment listu i jak podczas odwiedzin brata ciotecznego zajrzałem do cioci, to próbowała ona postawić mnie pod ścianą i zmusić, abym się z tego wytłumaczył. Nie sprowokowała mnie jednak. Byłem tak bardzo spokojny, że aż byłem zaskoczony. Spokojnie wysłuchałem jej, a potem zapytałem ją, czy czytała cały list czy tylko część. Jak usłyszałem, że tylko fragment, to stwierdziłem że nie mamy o czym ze sobą rozmawiać i że dokończymy rozmowę, jak zapozna się z listem, ponieważ nie mam w nim nic do ukrycia. Powiedziała wtedy że poprosi mojego brata rodzonego o list i że będę musiał się wytłumaczyć z tego fragmentu, jeśli będzie to faktycznie w liście. Odpowiedziałem jej wtedy, że nie mam zamiaru się przed nikim tłumaczyć, również przed nią. Co ciekawe, im bardziej byłem spokojny, tym bardziej ciocia była zdenerwowana. Powiedziałem jej to co opisałem w poprzednim poście i powtórzyłem, że zamiast pomóc mamie mojej, to dała jej śmieszne 4800zł na picie. Powiedziałem jej również o szpitalu i że jeśli nie wie jak pomóc alkoholikom, to dla ich dobra powinna przestać im pomagać bo tak naprawdę tylko im szkodzi. Po czy wyszedłem od niej z domu. Powiem szczerze, że byłem dumny z siebie. Wtedy stwierdziłem, że wolę być czarną owcą z bratem ciotecznym, niż wybielony przed ciocią.
sobota, 6 sierpnia 2011
Zakręty życia codziennego
Mamy lato - pora urlopów. Kilka dni temu rozpocząłem swój urlop i postanowiłem odwiedzić swojego brata ciotecznego. Mieszka On w pobliżu swojej mamy, która jest siostrą rodzoną mojej zmarłej mamy (więcej o tym w zakładkach "Mój Pamiętnik" i "O Sobie"). Ten brat jest w konflikcie ze swoją mamą, no a z moją ciocią. Jest to kobieta, którą można określić jako "Matka Polka". Uważa ona mianowicie, że jej sposób na życie jest jedyny słuszny i że jej decyzje są najbardziej trafne. Tylko że Ona chce (czytaj: wymaga), aby wszyscy żyli wg jej zasad. Każdy kto się wyłamie, jest przez nią postrzegany jako "czarna owca" i odpowiednio opisany w rodzinie, z którą utrzymuje kontakt. Ten - nazwijmy to "KLAN" - słucha tylko jednej strony, czyli strony cioci. Wiem to, bo kiedyś częściowo w tym KLANIE tkwiłem, a może zawsze chciałem, aby ciocia miała o mnie dobre zdanie. W przeszłości nieraz odczuwałem, jak to jest, jak podpadnie się cioci.
Oto kilka przykładów:
- mój ślub, który wziąłem na Jasnej Górze (czyli ok. 450 km od miejsca zamieszkania) tylko dlatego, aby nie było alkoholu i duży sprzeciw rodziny i cioci, bo wg niej tylko wydawało mi się, że rodzice piją bo z nimi nie mieszkałem (sama ciocia do dziś działa w komórce do walki z alkoholizmem),
- działka ze starym domem kupiona (wyłudzona) po cichu przed rodziną od mamy (ok. 30 arów) za marne niecałe 5000zł.
(Krótkie wyjaśnienie.
Działka ta była zapisana mamie jako spadek od dziadków (mamy i cioci rodziców). Drugą taką samą otrzymała już ciocia. Tylko że ciocia nie chciała moich rodziców obok siebie. Kupioną działkę przepisała potem mojemu bratu ciotecznemu.)
Ja jej (cioci) wtedy rzuciłem w oczy, że zachowała się jak matka, a nie jak siostra myśląc tylko o swoim synu, a olewając swoją umierającą siostrę rodzoną, i że tą śmieszną kwotę dała mojej mamie na alkohol. I status "czarnej owcy" gotowy,
- rok przed śmiercią mamy, ciocia załatwiła mojej mamie pobyt w szpitalu psychiatrycznym. W tym okresie ja drążyłem jak pomóc mamie. Byłem na kilku otwartych mityngach AA. Mówiłem tam obszernie o problemach moich rodziców. Poradzono mi, abym namówił mamę do przeprowadzki do jej i cioci rodziców, którzy właśnie mieszkali obok mojej cioci (działka ta była już przepisana na mojego brata ciotecznego). Ja wtedy błagałem ciocię aby namówiła mamę do przeprowadzki. Ciocia nie zrobiła tego i dodatkowo zabroniła mi mówić o tym moim dziadkom zasłaniając się złym stanem ich zdrowia. Ponadto powiedziała lekarzowi prowadzącemu że mama pije dopiero od niecałych 5-ciu miesięcy i oczywiście nie pozwoliła mi tego skorygować. Ja trwałem wtedy w tym "KLANIE" i nie zrobiłem nic poza tym, że dalej prosiłem ciocię o pomoc. Rok później - w 2005 r. - zmarła mama.
(c.d. o swoim urlopie w drugim poście)
Oto kilka przykładów:
- mój ślub, który wziąłem na Jasnej Górze (czyli ok. 450 km od miejsca zamieszkania) tylko dlatego, aby nie było alkoholu i duży sprzeciw rodziny i cioci, bo wg niej tylko wydawało mi się, że rodzice piją bo z nimi nie mieszkałem (sama ciocia do dziś działa w komórce do walki z alkoholizmem),
- działka ze starym domem kupiona (wyłudzona) po cichu przed rodziną od mamy (ok. 30 arów) za marne niecałe 5000zł.
(Krótkie wyjaśnienie.
Działka ta była zapisana mamie jako spadek od dziadków (mamy i cioci rodziców). Drugą taką samą otrzymała już ciocia. Tylko że ciocia nie chciała moich rodziców obok siebie. Kupioną działkę przepisała potem mojemu bratu ciotecznemu.)
Ja jej (cioci) wtedy rzuciłem w oczy, że zachowała się jak matka, a nie jak siostra myśląc tylko o swoim synu, a olewając swoją umierającą siostrę rodzoną, i że tą śmieszną kwotę dała mojej mamie na alkohol. I status "czarnej owcy" gotowy,
- rok przed śmiercią mamy, ciocia załatwiła mojej mamie pobyt w szpitalu psychiatrycznym. W tym okresie ja drążyłem jak pomóc mamie. Byłem na kilku otwartych mityngach AA. Mówiłem tam obszernie o problemach moich rodziców. Poradzono mi, abym namówił mamę do przeprowadzki do jej i cioci rodziców, którzy właśnie mieszkali obok mojej cioci (działka ta była już przepisana na mojego brata ciotecznego). Ja wtedy błagałem ciocię aby namówiła mamę do przeprowadzki. Ciocia nie zrobiła tego i dodatkowo zabroniła mi mówić o tym moim dziadkom zasłaniając się złym stanem ich zdrowia. Ponadto powiedziała lekarzowi prowadzącemu że mama pije dopiero od niecałych 5-ciu miesięcy i oczywiście nie pozwoliła mi tego skorygować. Ja trwałem wtedy w tym "KLANIE" i nie zrobiłem nic poza tym, że dalej prosiłem ciocię o pomoc. Rok później - w 2005 r. - zmarła mama.
(c.d. o swoim urlopie w drugim poście)
wtorek, 21 czerwca 2011
Czy jest sens pomagać alkoholikowi?
Do tego postu skłoniło mnie pytanie związane z moim poprzednim postem, a mianowicie, czy mogłem pomóc moim rodzicom?
I tu bardzo ważna odpowiedź, o której wielu nie ma pojęcia:
Jeśli pomoc sprowadza się do tego, że pomaganie pozwala pijącemu nie ponosić odpowiedzialności za skutki picia, to nigdy nie należy mu pomagać. Nie jest tu istotne, jakie będą konsekwencje: bardzo poważne, czy bardzo błahe. To nie ma znaczenia. Pomoc w wyciągnięciu np. z wiezienia, tak samo szkodzi jak posprzątanie rozbitej w złości szklanki czy pożyczenie pieniędzy, choćby na papierosy.
Taka, bowiem pomoc utrzymuje alkoholika w poczuciu, ze nie jest tak najgorzej, skoro pije i „jakoś" zawsze wychodzi cało z opresji.
Okazuje się że ja byłem taką osobą, takim pomagierem.
Jeszcze jako dziecko czułem się odpowiedzialny za moich rodziców. Dopiero jak sam założyłem rodzinę, postawiłem sprawę jasno: albo ja i moja rodzina, albo alkohol. Wybrali alkohol. Tak to oceniam, bo nawet nie próbowali walczyć z nałogiem, a zamiast tego oczernili mnie wobec całej rodziny, że jestem niewdzięczny, że wziąłem pieniądze na studia, a potem sobie ich odpuściłem.
Potem z kolei (po śmierci rodziców) przejąłem odpowiedzialność za brata, co bardzo Mu pasowało. Stąd te Jego ówczesne oczekiwania: załatw, kup, daj, w końcu – zrozum.
Widziałem tragedię rodziców, a jednocześnie „kupowałem” opowieści brata o złej żonie, pechu w pracy, itp. Postrzegałem go jako ofiarę jakichś zewnętrznych okoliczności, współczułem mu i solidaryzowałem się z nim, wysłuchując niekończących się wynurzeń i żalów. Wierzyłem, że jeśli już pił, to miał powody. Pomagałem mu, bo w biedzie trzeba pomoc...
Skończyło się na terapii DDA i teraz żałuję, że nie wiedziałem tego, co wiem teraz.
Wcześniej nie potrafiłem przyjąć do wiadomości, że mam rodziców alkoholików, a potem, że również brata. Ale skąd człowiek ma o tym wiedzieć? O tym nie mówi się nigdzie. A szkoda.
Zbliżają się wakacje. Jutro synek ma zakończenie roku szkolnego. Szkoda że zabrakło moich rodziców (jego dziadków). Szkoda że to przez alkohol. Gdyby nie alkohol, to może przyjechaliby jutro zobaczyć, jak ich wnuk odbiera świadectwo z czerwonym paskiem. Jutro mam tez ostatni dzień terapii DDA. Bardzo chciałbym być na niej, ale też chciałbym zabrać synka po południu na Stare Miasto na lody jako nagrodę za dobre oceny.
Szkoda że nie można się sklonować ;-)
Szkoda że nie można się sklonować ;-)
sobota, 18 czerwca 2011
Poświęcanie siebie dla innych
O ile radzę sobie całkiem dobrze z moją dotychczasową rodziną, to mam problem z odnalezieniem się w swojej obecnej rodzinie. Moją żonkę denerwuje to, że jestem uległy i nie mam własnego zdania. Równocześnie jest to osoba dominująca. Ja natomiast czasem mam inne zdanie, czasem inne oczekiwania. Nie ujawniam tego jednak ponieważ nie chcę jej sprawiać przykrości. Z drugiej strony wiem, że musiałbym czasami "walczyć" z nią o egzekwowanie swojego zdania a tego po prostu nie chcę. Wolę ulec. Czuję, że poświęcam swoje potrzeby (np. takie drobne jak obejrzenie filmu, wyjście do sklepu, czy na spacer). Szukam jakiegoś wyjścia.
Spotkanie z rodzonym bratem
Dziś jest kilka dni po tym, jak odszedł dziadek. Był to schorowany człowiek, więc poza smutkiem jest również uczucie ulgi bo nie muszę patrzyć jak się męczy.
Ale nie o tym chcę pisać...
Wiedziałem, że na pogrzebie spotkam swojego brata.To właśnie on spowodował, że chodzę na terapię DDA (więcej o moim bracie w zakładce "O sobie"). Ku mojemu zdziwieniu nie czułem żadnego lęku, czy też niepokoju.
Jechałem tam spokojny - smutny - ale spokojny. Brat już tam był. Wszedłem do Domu pogrzebowego i nasze spojrzenia spotkały się. W jego spojrzeniu wyczytałem oskarżenie, pretensję (kiedyś brat mówił mi, że jak się rozwodził, cytuję: "po sprawie w Sądzie wyszedłem i spojrzałem na nią a Ona to zrozumiała"), więc dla niego gra spojrzeń była i jest bardzo ważna. Ja natomiast zrobiłem coś, czego On chyba nie przewidział - podszedłem po prostu i podałem mu rękę. Dla mnie to co zrobiłem było bardzo oczywiste, a zobaczyłem u niego duże zdziwienie.Ale cóż, zostawiłem go z tym i odszedłem do żonki i dzieci. Później drugi raz spotkałem go na stypie. Po prostu, usiadłem między ludźmi, z którymi chciałem być a tak się złożyło, że mój brat siedział naprzeciw mnie. I znowu nic. Czułem się bardzo swobodnie. Mój "komplikator" był wyłączony. Niczego sobie nie dopowiadałem. Co innego mój brat. Widziałem, że czuł się skrępowany. Nie rozmawialiśmy ze sobą, ale jak potrzebowałem jakiejś potrawy, to zdarzało się, że go o nią prosiłem. Pod koniec stypy dałem mu szansę na rozmowę ze mną. Podszedłem do niego i zapytałem czy pojedzie ze mną, czy też ma jakiś inny transport. Mógł wybrać. Po chwili wahania powiedział, że przyjechał z ciocią i chyba powinien z nią wrócić. Odpowiedziałem tylko, że jak zmieni zdanie, to niech da mi znać. To zasługa terapii. Zacząłem wszystkich ludzi dorosłych traktować jak osoby dorosłe. zwłaszcza myślę tu o osobach z mojej najbliższej rodziny. Wcześniej jako DDA czułem się za nich odpowiedzialny. Terapia DDA uzmysłowiła mi rzeczy oczywiste, a mianowicie że osoby dorosłe odpowiadają za swoje czyny i ponoszą ich konsekwencje.
Ale nie o tym chcę pisać...
Wiedziałem, że na pogrzebie spotkam swojego brata.To właśnie on spowodował, że chodzę na terapię DDA (więcej o moim bracie w zakładce "O sobie"). Ku mojemu zdziwieniu nie czułem żadnego lęku, czy też niepokoju.
Jechałem tam spokojny - smutny - ale spokojny. Brat już tam był. Wszedłem do Domu pogrzebowego i nasze spojrzenia spotkały się. W jego spojrzeniu wyczytałem oskarżenie, pretensję (kiedyś brat mówił mi, że jak się rozwodził, cytuję: "po sprawie w Sądzie wyszedłem i spojrzałem na nią a Ona to zrozumiała"), więc dla niego gra spojrzeń była i jest bardzo ważna. Ja natomiast zrobiłem coś, czego On chyba nie przewidział - podszedłem po prostu i podałem mu rękę. Dla mnie to co zrobiłem było bardzo oczywiste, a zobaczyłem u niego duże zdziwienie.Ale cóż, zostawiłem go z tym i odszedłem do żonki i dzieci. Później drugi raz spotkałem go na stypie. Po prostu, usiadłem między ludźmi, z którymi chciałem być a tak się złożyło, że mój brat siedział naprzeciw mnie. I znowu nic. Czułem się bardzo swobodnie. Mój "komplikator" był wyłączony. Niczego sobie nie dopowiadałem. Co innego mój brat. Widziałem, że czuł się skrępowany. Nie rozmawialiśmy ze sobą, ale jak potrzebowałem jakiejś potrawy, to zdarzało się, że go o nią prosiłem. Pod koniec stypy dałem mu szansę na rozmowę ze mną. Podszedłem do niego i zapytałem czy pojedzie ze mną, czy też ma jakiś inny transport. Mógł wybrać. Po chwili wahania powiedział, że przyjechał z ciocią i chyba powinien z nią wrócić. Odpowiedziałem tylko, że jak zmieni zdanie, to niech da mi znać. To zasługa terapii. Zacząłem wszystkich ludzi dorosłych traktować jak osoby dorosłe. zwłaszcza myślę tu o osobach z mojej najbliższej rodziny. Wcześniej jako DDA czułem się za nich odpowiedzialny. Terapia DDA uzmysłowiła mi rzeczy oczywiste, a mianowicie że osoby dorosłe odpowiadają za swoje czyny i ponoszą ich konsekwencje.
czwartek, 19 maja 2011
Powrót
Wróciłem. Musiałem poukładać kilka rzeczy w swojej głowie.
Uzupełniłem temat "O sobie" i myślę, że teraz będę pisał w miarę systematycznie.
Uzupełniłem temat "O sobie" i myślę, że teraz będę pisał w miarę systematycznie.
piątek, 4 lutego 2011
W SAMOTNOŚCI TRUDNIEJ WYZDROWIEĆ
Z szacunków wynika, że w Polsce żyje około 1,5 miliona dzieci alkoholików. Kiedy dorosną, ich życie ułoży się w różne scenariusze: część z nich zacznie pić, część zwiąże się z osobami uzależnionymi, a pozostałe będą starannie unikać myślenia o tym, co wydarzyło się w ich dzieciństwie.
Doświadczenia wyniesione z rodziny alkoholowej mogą mieć bardzo duży wpływ na ich bliskie kontakty w życiu dorosłym. Prawie połowa z tych DDA, którzy zgłaszają się po pomoc, nie decyduje się na zalegalizowany związek, a jedna trzecia zawieranych przez nich małżeństw kończy się rozwodem. Boją się przede wszystkim powtórzenia we własnym związku tego, co działo się w ich domu rodzinnym. Duża część z nich jest głęboko przekonana, że w małżeństwie można się tylko nawzajem krzywdzić.
DDA często mają kłopoty z odnalezieniem się w roli rodzica. Obawiają się, że skrzywdzą swoje dzieci, wnosząc do wychowania doświadczenia z własnego domu. Często nie potrafią z nimi rozmawiać. W niektórych DDA własne dzieci budzą agresję. Trudno im się powstrzymać przed agresją (krzykiem, groźbami czy uderzeniem). Jednocześnie mają świadomość, że to nie dziecko zawiniło.
Wielu DDA nie decyduje się na to, żeby mieć dzieci albo podejmuje taką decyzję późno, po trzydziestym roku życia. Gdzieś głęboko tkwi w nich lęk, że dla ich dzieci życie okaże się równie okrutne, jak dla nich samych.
Część Dorosłych Dzieci Alkoholików rezygnuje z życia osobistego, ponieważ wierzą, że ich podstawowym zadaniem jest opiekowanie się mamą albo tatą, albo czuwanie, by nawzajem nie zrobili sobie krzywdy. Niekoniecznie mieszkają z rodzicami. Spotkać można takich DDA, którzy mają własne rodziny, ale każdy weekend, święta i wakacje spędzają z rodzicami. Zdarzają się także rodziny, w których trzydziestoletnie czy czterdziestoletnie "dzieci" mieszkają z rodzicami.
Część DDA ma mocne, choć rzadko uświadamiane poczucie, że ich podstawową rolą jest "być dobrym dzieckiem". Szczególnie dotyczy to kobiet. Są zaskoczone, jak łatwo zaprzepaścić dom i rodzinę, kiedy podstawowa odpowiedź na pytanie: "kim jestem?", brzmi: "córką".
Zwykle więź Dorosłych Dzieci Alkoholików z rodzicami jest bardzo silna, choć kontakty nie zawsze układają się dobrze: nie potrafią rozmawiać z matką czy z ojcem, niechętnie jeżdżą do domu rodzinnego, bo czują tam napięcie, niepokój i bezradność. Czasami mówią wręcz o nienawiści do któregoś z rodziców.
Możemy wyróżnić kilka typów Dorosłych Dzieci Alkoholików: wyobcowani, smutni, skrzywdzeni, uzależnieni, współuzależnieni, odnoszący sukcesy, z poczuciem niższości.
Wyobcowani - przeważnie nie zdają sobie sprawy, że to, co przeżyli w domu rodzinnym, ma nadal wpływ na ich życie. Czują się inni, bardziej skomplikowani lub poplątani wewnętrznie.
Zazdroszczą innym słabszych napięć wewnętrznych, mniejszych wewnętrznych obciążeń, o wiele rzadziej pojawiającego się poczucia smutku i osamotnienia. W kontakcie z innymi bardzo silnie kontrolują się. Mają poczucie, że ludzie z pewnością ich oceniają niekorzystnie.
Wielu DDA leczy się z powodu depresji - to smutni. Biorą kolejne leki, które nie przynoszą ulgi ani nie zmniejszają przygnębienia. Spotkania z psychologiem zwykle kończą na pierwszej wizycie. Boją się ruszyć to, co jakoś przyschło, przycichło. Ich wspomnienia pełne są doświadczeń utraty. Mówią o braku uwagi i braku fizycznego bezpieczeństwa, o głodzie czy opuszczeniu. Dramaty z dzieciństwa są źródłem niewypowiedzianego bólu i smutku, których nie ukoi tabletka.
Są również DDA uświadamiający sobie, jak bardzo zostali skrzywdzeni, gdy byli dziećmi. Noszą w sobie żal, rozgoryczenie, złość, a nawet nienawiść: do tego z rodziców, który pił lub tego, który choć nie pił, także krzywdził. Czują się okrzywdzeni i przez pryzmat swojej krzywdy postrzegają świat i ludzi.
Istnieje grupa takich DDA, którzy sami zaczęli pić nałogowo (uzależnieni). Sięgnęli po alkohol, bo na przykład próbowali poradzić sobie z trudnościami. Choć boleśnie pamiętają dzieciństwo podporządkowane rytmom picia i niepicia, dorosłe życie układają tak samo. Teraz to oni są najważniejsi, a życie rodzinne toczy się wokół ich picia i niepicia.
Niektóre Dorosłe Dzieci Alkoholików, przyzwyczajone w dzieciństwie do zajmowania się innymi i pomagania najbliższym, wikłają się w związki z osobami, którymi trzeba się opiekować (np. z osobami uzależnionymi, z głębokimi problemami) - to współuzależnieni. Życie z partnerem, który nie wymaga opieki czy poświęcenia, uważają za nudne i poukładane.
Wielu DDA pracuje na odpowiedzialnych, dobrze wynagradzanych stanowiskach i odnosi sukcesy zawodowe. Potrafią pracować równie efektywnie za wynagrodzenie jak i za "dobre słowo". Zaskakująco dobrze rozwiązują trudne zadania w sytuacji stresu i pod presją. Nie mają problemów z wywiązywaniem się ze swoich obowiązków. Nie boją się trudnych zadań ani ryzyka. Są odpowiedzialni. W efekcie są zwykle bardzo dobrymi i mało wymagającymi pracownikami. Świetnie potrafią radzić sobie z publicznymi prezentacjami - ludzie podziwiają ich opanowanie i spokój zewnętrzny, nie zdając sobie sprawy z tego, jak sprzeczne jest to, co widzą, z tym, co dzieje się "w środku" tych ludzi.
Poczucie niższości i niekompetencji towarzyszące Dorosłym Dzieciom Alkoholików zazwyczaj odzywa się w kontakcie z innymi osobami. Składa się na nie kilka czynników: kiepski obraz siebie wyniesiony z dzieciństwa, brak pozytywnych doświadczeń w bliskich kontaktach z ludźmi i brak podstawowych umiejętności interpersonalnych (rozmawianie, nawiązywanie bliskich relacji, rozwiązywanie konfliktów czy nieporozumień). Rzadko za poczuciem niższości stoi brak wykształcenia czy niezaradność. Ponad połowa osób zgłaszających się na terapię ma wykształcenie średnie, a 40 proc. - wyższe. Dramatem DDA jest to, że otoczenie najczęściej postrzega ich jako ludzi dobrze radzących sobie w życiu, bez większych problemów.
Kim naprawdę jestem? Jakie są moje mocne strony, a jakie słabe? To najczęstsze pytania, z jakimi DDA przychodzą na terapię. Zadają je z dużym niepokojem. Aby znaleźć odpowiedzi na powyższe pytania, trzeba uświadomić sobie, w jakiej roli byłem lub nadal jestem - i przestać w niej funkcjonować.
Subskrybuj:
Posty (Atom)